Kiedy Natalia zrozumiała, że samolot spada, ogarnął ją lodowaty strach.
Hałas silników zamienił się w przeszywający ryk, pasażerowie krzyczeli, a stewardesa próbowała doczołgać się do swojego fotela, chwytając się oparć.

A w głowie Natalii pulsowała jedna jedyna myśl:

„Dlaczego ja? Dlaczego teraz?!”

W tych kilku sekundach, gdy samolot gwałtownie tracił wysokość, przed jej oczami przesuwały się obrazy — drobne, pozornie błahe wydarzenia, które doprowadziły ją dokładnie tutaj.
Wystarczyłoby, by jedno z nich się nie wydarzyło — a wszystko wyglądałoby inaczej.

*

Wszystko zaczęło się od głupiej decyzji: mimo gorączki i potwornego kataru odmówiła pójścia na zwolnienie lekarskie.
Już sama myśl o poliklinice pełnej starszych pań, które przychodzą tam „dla towarzystwa”, napełniała ją odrazą.

Zakropiła nos „Pinasolem”, połknęła aspirynę i pojechała do pracy.

Tego dnia dział świętował urodziny Heleny Snegir. Ledwie rozdano prezenty i nakryto stół, a Helena już przysiadła się do Natalii, zawodząc swoim nieznośnie marudnym głosem:

— Natalka, no zamień się ze mną urlopami! Oddaj mi lipiec, a ja dam ci kwiecień! Tak BARDZO muszę!

O wiecznych „sekretnych” problemach Heleny z jej zmieniającymi się narzeczonymi wiedział cały dział.
A teraz potrzebowała lipca jak powietrza.

*

Natalia też.
Uwielbiała spędzać lipiec na działce: las, rzeka, ciepłe powietrze…

Ale marudzenie Heleny było tak wyczerpujące, że Natalia — przeklinając swoją łagodność — ustąpiła.

— Dobrze. Wezmę wolne od dwudziestego piątego. Wiosna jest ciepła, ziemia wyschnie — zajmę się ogrodem.

Zachwycona Helena niemal wyrwała jej podanie i sama zaniosła je do kadr, żeby Natalia nie zdążyła zmienić zdania.

Po całym dniu walki z katarem Natalia marzyła o jednym: wrócić do domu, włączyć telewizor i po prostu paść na kanapę.

Ale nie tym razem.
Wdzięczna Helena zaciągnęła ją na swoją domówkę — „choćby na godzinkę”.
Obiecała nawet swoje słynne paszteciki, których Natalia nigdy nie potrafiła odmówić.

*

Na imprezie wszystko poszło źle.
Kuzyn Heleny, Wiktor, który siedział obok Natalii, stał się zbyt nachalny.
Spoliczkowanie mogłoby wystarczyć…

Ale Natalia rzuciła w niego jeszcze talerzem sałatki.
Potem chwyciła kurtkę i wybiegła.

Gdyby nie wybiegła — ktoś na pewno by ją odwiózł.
Nie wsiadłaby do tego nieszczęsnego autobusu.
Nie byłoby wypadku.

*

Autobus jechał spokojnie.
Aż nagle znikąd pojawiła się Toyota.
Kierowca — najwyraźniej pijany albo z kupionym prawem jazdy — przeleciał przez skrzyżowanie na czerwonym, nie zwalniając.

Kierowca autobusu gwałtownie skręcił, unikając zderzenia…
i uderzył w jadącego z boku KAMAZ-a.
W samym miejscu, gdzie siedziała Natalia.

Uderzenie nie było silne, ale szyby pękły, a jeden z odłamków głęboko przeciął jej rękę.
Natalia była bardziej zaskoczona niż przestraszona — myślała, że szyby w autobusach rozsypują się w drobny granulat, a nie w ostre kawałki.

*

Przypadkiem obok przejeżdżała karetka.
Zabrano ją do szpitala — dokładnie tam, gdzie dyżurował Aleksander Zykow, chirurg i dawny kolega ze szkoły.

Przyjął ją tak, jakby wpadła do niego z wizytą.
A rękę zszył perfekcyjnie — choć język mu się nie zamykał.

Tak Natalia dowiedziała się, że w sobotę odbędzie się spotkanie absolwentów, i że Zykow „wpadnie po nią, bez dyskusji”.

W pracy tymczasem krążyły plotki:
że Natalia „pobiła dwóch facetów” na imprezie i „tak przy okazji» zraniła sobie rękę.
Nie prostowała niczego — szkoda było godności.

*

Potem los uśmiechnął się do niej:
przypadkiem spotkała dawnego kolegę z uczelni — Włada Baranowa.
Zaproponował jej świetną pracę.

Ale następnego dnia Natalia straciła notes — pewnie ukradziony przez zbyt namiętną parę zakochanych w metrze.
I jej szansa przepadła.

W sobotę Natalia wcale nie chciała iść na spotkanie.
Ale Zykow wpadł jak burza, wyciągnął ją prawie siłą i posadził w zielonym mercedesie, którym kierowała…

Wiwiana, szkolna przyjaciółka, dziś żona zamożnego przedsiębiorcy.

*

Wieczór był ciepły, wesoły, wzruszający.
A gdy Wiwiana zaproponowała, że odwiezie Natalię, ta chętnie się zgodziła.

W samochodzie telefon Natalii zawibrował.
Wiadomość z nieznanego numeru:

„Jeśli jutro wsiądziesz do samolotu — to będzie twój ostatni lot.”

Dreszcz przebiegł jej kręgosłupem.

— Wszystko w porządku? — zapytała Wiwiana.
— Tak… tylko spam.

*

Skłamała.

Następnego dnia weszła na pokład.

Dziesięć minut później…
pustka.
Upadek.
Krzyki.
Rozpad świata.

Kiedy samolot w końcu z łoskotem uderzył w pas startowy, podskakując jak płaski kamień na wodzie, drzwi się otworzyły.

A na płycie lotniska, wśród ratowników, stał mężczyzna w ciemnym płaszczu.

*

Natalia poznała go natychmiast.

Riccardo Monti.
Ten, który zniknął rok temu bez słowa.

Podszedł do niej.

— Natalio… nie powinnaś była być w tym samolocie.
Ktoś próbował cię zatrzymać.

— Wyjaśnij… — wyszeptała.

— Dziś im się nie udało, — powiedział cicho. — Ale to dopiero początek.

Telefon Natalii znów zawibrował.

*

Nowa wiadomość:

„Przeżyłaś. Ale to dopiero pierwszy etap.”

Podniosła wzrok.
Riccardo wyciągnął do niej rękę.

— Chodź.
Jeśli chcesz wiedzieć „dlaczego” — musisz iść ze mną.

I świat po raz kolejny…
przewrócił się na drugą stronę.

*

Natalia siedziała w samochodzie Riccarda, drżąc cała.
On prowadził z chłodną, niemal lodowatą koncentracją.

— Powiedz mi wszystko, — wyszeptała.

— Zmuszono mnie zniknąć rok temu, — odparł. — Ludzie, którzy manipulują cudzym życiem.
Twoim też.

Natalia zmarszczyła brwi.

— Dlaczego ja? Przecież jestem nikim.

— Właśnie dlatego nadawałaś się idealnie, — powiedział poważnie.

*

Zatrzymali się przed starym dworem przerobionym na ośrodek badawczy.

W środku — stół.
A na nim — teczka.

Jej zdjęcie.
Daty.
Notatki.

— Oni… śledzili mnie? — zapytała prawie bezgłośnie.

— Od dawna.

Przełknęła ślinę — ciężko, boleśnie.

— I teraz?

*

Riccardo podszedł bliżej i delikatnie położył dłoń na jej ręce.

— Teraz wybierasz.
Wracasz do dawnego życia — ale ono nigdy nie będzie bezpieczne.
Albo przyjmujesz prawdę.
I walczysz.

Podał jej teczkę.

— Otwórz. Zobacz, kto podpisał rozkaz… żeby cię zlikwidować.

*

Natalia otworzyła.

I zamarła.
Nie mogąc zaczerpnąć powietrza.

— To… niemożliwe… — wyszeptała.

— Możliwe, — odpowiedział cicho Riccardo.

Wyciągnął do niej rękę po raz drugi.

— Natalio.
Pójdziesz ze mną?

Patrzyła mu w oczy przez dłuższą chwilę.

A potem zrobiła krok naprzód.